piątek, 3 stycznia 2014

Ile waży moje ja?

Moje ja waży 50 kg, chodzi w błyszczących kozaczkach i obcisłej kaszmirowej sukience i  jest zawsze uśmiechnięte. Tymczasem moje ciało  waży z osiemdziesiąt kilo i jest wiecznie niezadowolone z siebie.  Ilekroć włoży lakierowane kozaczki słyszy: o, jakie masz tłuste goloneczki… Taa. Czy moje „ja” nie mogłoby się spotkać z moim ciałem? Czy na przeszkodzie stoi tylko jedzenie, czy jest jeszcze coś? A jeżeli, to co?
Nie znam łatwiejszego sposobu na sprawienie sobie przyjemności niż jedzenie. Oczywiście, taki np. seks jest znacznie lepszy niż młoda, żółta cukinia, duszona na oliwie z masłem,  czosnkiem i kolorowym pieprzem.  Choć nie zawsze, bo np. seks w samotności,  jest mniej ekscytujący niż zwykła potrawka z młodej cebulki, ziemniaków i rzodkiewek w białym winie.  Właściwie w porównaniu - jest  bez smaku. Przy czym  do potrawki zawsze się znajdzie jakieś miłe towarzystwo bez zobowiązań i pretensji, a z seksem w tych sprawach sprawy mają się znacznie gorzej. 
Podobno jest  taka zależność, że im więcej oliwy i masła dodanego do gotowania, tym mniej seksu. Długo byłam absolutnie pewna, że tak jest. Że celibat jest nagrodą za otyłość. Ale z wiekiem zauważyłam, że przepływ energii seksualnej nie ma nic wspólnego z wagą. Tylko z życzliwą otwartością na ów przepływ. Tak naprawdę, chyba  ma coś wspólnego z miłością. Albo przynajmniej może mieć. Podobnie jak jedzenie. Gotowanie, dzielenie się.  W seksie dzielę się sobą, w kuchni cukinią. Jako pragmatyczna hedonistka dokonuję czasami najwygodniejszych wyborów.

Miało być o odchudzaniu. A tymczasem jest o tym, o co naprawdę chodzi nam w życiu? Czy o to, żeby być szczupłym, młodym i  zawsze atrakcyjnym? A może  o to, żeby jak najwięcej przeżyć? Albo żeby w ogóle przeżyć? A może chodzi o to, żeby czuć że się żyje? A może o to żeby kochać i dzielić się swoją miłością? A może tylko o to żeby rozwijać empatię, albo rozum? A może o coś jeszcze zupełnie innego, o czym wie tylko nasza podświadomość. A jeżeli tak, to jak się do niej dobrać? Czy informację z podświadomości da się wyłuskać jak pestkę z winogron i wycisnąć z niej, pozornie gorzkiej i niejadalnej, dobroczynny, tłusty eliksir? Czy to coś, co  kieruje naszym życiem ma wpływ na to ile ważymy i jak wyglądamy? Jakby w odpowiedzi na pytania, które dręczą mnie regularnie kiedy moja waga przekracza punkt krytyczny (z litości nad sobą nie podam jego wartości)  dostałam od  Ewy Korczewskiej, niestrudzonej wydawczyni mądrych książek, nowe dziełko Mai Storch, niemieckiej psycholożki i terapeutki: ” Ile waży twoje ja”. Połowę połknęłam ze smakiem, a potem kiedy przyszło do pracy nad sobą i uzdrawiających wniosków, utknęłam.  Zaczęłam się zastanawiać nad Ewą. Ewa jest bardzo lekka, ale wszystko co robi ma wagę i jest niezwykle serio. Ja jestem bardzo ciężka, ale wszystko co robię wydaje mi się być nie specjalnie istotne. Czy to znaczy, że masą dodaję sobie wagi. Ważności. A Ewa tego nie musi robić? Bo czuje, że to co robi ma jakąś wagę?
Wydana przez Ewę książka „Ile waży twoje ja” opisuje jak nieświadomość kieruje tym co robimy, kim jesteśmy i ile ważymy. Daje też narzędzia pomagające nawiązać kontakt i współpracę  ze swoją podświadomością. Wyjaśnia jej istnienie i działanie w sposób naukowy ale jednocześnie bardzo przystępny i pragmatyczny. Konkluzja jest taka, że żeby osiągnąć wymarzone cele i upragnioną wagę trzeba natchnąć nimi swoją podświadomość. Jednym ze sposobów jest ustalenie swojego życiowego motta. Tego zdania wokół którego budujemy swoje pragnienia. Ja musze zmienić moje motto, które zdaje się brzmi: „Im więcej ważę tym jestem ważniejsza” na:  „Jestem leciutka i czuję swoją wagę”. Podoba mi się. Lubię to! O skutkach  zmiany motta będę informowała  w miarę postępów w uzyskiwaniu upragnionej wagi mojego ja i luzu w obcisłych kozaczkach.

1 komentarz: